Tagi

, , ,

Miasta, jak ludzie, potrzebują mitu. Każde tworzy go na własny obraz i podobieństwo. Potem się z nim zmaga, męczy, spiera. Z Łodzią jest nieco inaczej. Łódź się jakoś nie bardzo spiera, nie bardzo zmaga. Mity i opowieści rozpływają się i nie do końca wiadomo, gdzie są. Bo z kim by tu pogadać, z jaką legendą się pokłócić, na kogo zwalić winę? Kto miałby zostać ważną osobowością, poważnie i twórczo na nas wpłynąć, zganić albo pochwalić? Poznański? Grohman? Scheibler? To przecież bliżej nieokreśleni przemysłowcy. Więc może z innej bajki: Skwarczyńska, Strzemiński, Kobro? Ale kto o nich słyszał? To może Liebeskind albo Libera. Ale ci znowu wyjechali. Pauza. Bo w zasadzie chodzi o coś innego. O coś dużo bardziej egoistycznego. Należy samemu sobie opowiadać o sobie. Świat powinien obrastać w opowieści i historie, którymi należy się dzielić, bo one łączą. No więc to chyba zaczyna się w Łodzi dziać. Zaczyna się mówienie i opowiadanie. Ktoś tego słucha, ktoś to ogląda i też zaczyna mówić. W Teatrze Nowym można oglądać dzieje Ślepego Maksa, legendarnego bałuckiego opryszka, którego losy ukazano w spektaklu reżyserowanym przez Jacka Głomba. Nie wszystko się w nim udało, ale najważniejsze, że snuje się tu lokalna opowieść, że zawiązuje się mit.

Wydaje się, że do opowiadania o starych Bałutach Jack Głomb nadaje się jak mało kto. Dyrektor teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy to doświadczony poszukiwacz lokalnych historii. Legnicki teatr wsławił się między innymi wystawieniem Ballady o Zakaczawiu, opowieści o podupadłej i biednej dzielnicy, która zintegrowała lokalną wspólnotę i stanowiła przykład akcji artystycznej włączającej w swoje działania mieszkańców. Głomb znany jest również z ogłoszenia manifestu teatralnego, w którym przeciwstawia się czemuś, co uznaje za medialną nowomowę, łatwą i błyskotliwą formę kultury, sztukę skrawków i zlepków. Historia herszta bałuckich złodziejaszków, który w latach międzywojennych zyskał sławę jako rozjemca sporów i windykator długów o wielkim sercu i współczuciu, doskonale pasuje do temperamentu Głomba, lubiącego odkrywać historie zapomniane, pozornie marginalne, a w rzeczywistości stanowiące o tożsamości i charakterze danego miejsca. Tekst do spektaklu, napisany przez Roberta Urbańskiego, powstał po części z inspiracji powieścią Arnolda Mostowicza o Ślepym Maksie, a po części jako rezultat kwerendy archiwalnej i lektur łódzkich gazet. Spektakl o Maksie Borensztajnie – przez prasę codzienną okrzykniętym łódzkim Robin Hoodem, a także polskim Alem Capone – opowiada o początkach jego przestępczej kariery, ukazuje go w momencie szczytu koniunktury, by następnie stracić z oczu, kiedy ten w okresie okupacji wyjeżdża z Łodzi, ratując się przed Holokaustem. W drugiej części spektaklu śledzimy więc losy wspólników Maksa, zamkniętych w getcie Szai Magnata, Fajwela Bucika, Joska Dancygiera oraz towarzyszących im Żydówek. Przedstawienie kończy krótki epizod powrotu głównego bohatera do powojennej Łodzi. Nic już nie jest takie samo; dawnych wspólników i znajomych pochłonęło piekło gettowego życia bądź ogień obozowych krematoriów. To również koniec działalności Ślepego Maksa – i początek jego współczesnej legendy.

Nie najgorzej udaje się Głombowi odtworzyć swawolną i zawadiacką atmosferę bałuckiej spelunki – Kokolobolo – w której Ślepy Maks miał swój punkt dowodzenia i gdzie zbierała się gwardia przyboczna jego szemranych współpracowników. Parę stołów, rozklekotane krzesła, barek z dużą ilością wódki, a przede wszystkim mała scenka. Tu lokalne piękności, wszystkie szczerze Maksowi oddane, wyśpiewują przedwojenne szlagiery. Oto Bałuty rzewne i śpiewne, sentymentalne i widziane w zamglonym spojrzeniu wódczanego zwidu. W tej części spektaklu dominuje nostalgia, jakaś tęsknota za światem, w którym z taką swobodą, szarmancją i dowcipem rabowało się ludzi i wyłudzało haracze. Obrazki, które Głomb kreśli, przypominają nieco opowieści o Odessie Izaaka Babla. Tam też mamy wizję lokalnych rzezimieszków, na co dzień bezwzględnych, ale potrafiących bronić specyficznie pojętego kodeksu honorowego. U Babla jednak sentymentalizm ujęty jest w wędzidło tragizmu, zderzony z okrutnymi warunkami życia, ściskającymi za gardło scenami prawdziwej niesprawiedliwości. Głomb gubi gdzieś bezwzględne okrucieństwo bałuckiego życia, realną biedę, społeczną i ekonomiczną gettowość, która istniała tam, zanim jeszcze na dobre wymyślili ją naziści.

Rozczarowuje część druga, w której ukazano okres wojny i życie w łódzkim getcie. Widzimy jak niemiecki oficer upokarza niegdyś dumnych i nieustraszonych rzezimieszków. Muszą się teraz zająć produkcją butów i ze zgrozą oczekiwać kolejnych wizyt władz getta. Te zawsze kończą się strzelaniną, w której ginie kolejny Żyd. Przez wszystkie sceny przepleciony został wątek miłosno-romansowy, ciągnący się jeszcze od czasów przedwojennych. Bądźmy szczerzy, w mieście, w którym do dziś w niezmienionym stanie stoją kamienice, z których wysiedlano dzieci i starców w trakcie Wielkiej Szpery, tego rodzaju teatralne chwyty muszą razić sztucznością. W zderzeniu z Holokaustem literatura fikcji nie potrafi unieść ciężaru przeżyć i doświadczeń. Czy jest sens rozmiękczać ten tragiczny obraz scenami zazdrości i miłosnymi uniesieniami? Tym bardziej że w przypadku biografii Ślepego Maksa aż prosi się o kawał dobrego teatru dokumentalnego, szczególnie że sfabularyzowana opowieść odegrana na deskach Nowego narodziła się z dokumentów, które autor sztuki na początku swojej pracy studiował. Wiele z nich przedrukowano w programie i to on paradoksalnie dostarcza zróżnicowanego i wiarygodnego portretu Ślepego Maksa.

Mimo tej racjonalnej oceny, spektakl Głomba zapadł mi mocno w pamięć. Sceny, gesty, kolory, muzyka. Nawet jeśli wypada zgłosić zastrzeżenia do konkretnych rozwiązań i decyzji inscenizacyjnych, w opowieści Głomba o Ślepym Maksie tkwi moc mitu. Zbawienna siła legendy, a niech tam, po prostu przypowieść, którą czyta się w wymiarze ahistorycznym, irracjonalnie, z potrzeby serca. I samemu się na siebie wścieka za taką naiwność.

 Michał Lachman

Kokolobolo, czyli opowieść o przypadkach Ślepego Maksa i Szai Magnata

reżyseria: Jacek Głomb

scenografia i kostiumy: Małgorzata Bulanda

muzyka: Bartek Straburzyński

ruch sceniczny: Witold Jurewicz

teksty piosenek: Robert Urbański

asystent reżysera: Paweł Audykowski

prapremiera: 22 września 2012 r. na Dużej Scenie w ramach festiwalu Łódź Czterech Kultur

muzyka na żywo: Joanna Cieślarczyk/Zuzanna Wojdal, Maciej Kuliberda, Michał Makulski, Michał Nowak, Wojciech Sokołowski

Występują: Magdalena Kaszewska, Malwina Irek, Agnieszka Korzeniowska, Mirosława Olbińska, Katarzyna Żuk, Paweł Audykowski, Michał Bieliński, Łukasz Gosławski, Artur Gotz, Wojciech Droszczyński, Gracjan Kielar, Bartek Turzyński, Sławomir Sulej oraz studenci łódzkiej Szkoły Filmowej: Hubert Kułacz, Magdalena Drab, Karolina Kamińska, Albert Pyśk